piątek, 20 lutego 2015

38 (mali lekomani)

Od ponad dwóch lat mieszkam w Niemczech, do Polski udaje mi się zawitać co kilka miesięcy. Wcześniej mieszkając w naszym kraju nie miałam przez kilka lat do czynienie z telewizją, no może nie jakoś w ogóle, ale jedynie od święta. W tamtym czasie zupełnie nie zwracałam uwagi na treść reklam. Teraz zdarza mi się oglądać telewizję niemiecką i polską kiedy przyjeżdżam w odwiedziny do rodziców. Od tygodnia oglądam średnio godzinę dziennie i co? I dalej nie potrafię się otrząsnąć. Twoje dziecko boli gardło? Daj mu lizaka, który to gardło uleczy, mamy też taki, który pomoże w razie kaszlu, mały apetyt (?) też jest na to rada, syrop albo krople, do tego witaminowe żelki, niesamowicie zdrowe suplementy diety, na osowiałość i brak energii inne paskudztwo, na wzrost syropek oraz gwóźdź do trumny, który wywołuje we mnie złość połączoną z "i don't want to live on this planet anymore" czyli syrop, który ma pomóc dziecku zasnąć. Serio? Czy w tym kraju są rodzice, którzy kupują te nafaszerowane cukrem i innymi świństwami "lekarstwa" i podają je swoim dzieciom? Nie mam pojęcia jak się ma przemysł farmaceutyczny w DE, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała tego typu reklamę w TV. Nie sądzę, że podobne preparaty są dostępne, większość leków jest na receptę i trzeba umieć podejść lekarza, żeby w ogóle zdecydował się coś przepisać. Na praktycznie każdą dolegliwość zaleca się spacery na świeżym powietrzu, wietrzenie sypialni no i oczywiście jedzenie warzyw i owoców. Takie babcine sposoby i chyba najlepsze jakie można zaordynować dziecku, jeśli jego dolegliwość to nie jakaś przypadłość zakaźna wymagająca leków. Wiem, że Polska przoduje w Europie w konsumpcji leków bez recepty, nie sądziłam jednak, że nastąpi moment kiedy dorośli będę bombardowani propozycjami dla swoich pociech. A może te reklamy są też skierowane dla młodszych odbiorców? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam szczerą nadzieję, że rodzice nie ulegają tej swoistej telewizyjnej indoktrynacji i wiedzą, że to wszystko ściema i mechanizm, który nie ma nic innego na celu jak uzależnić małego konsumenta od łykania tryliona substancji na wyimaginowane dolegliwości. Kto nie ma TV i mi nie wierzy: 


Serio?
P.S. Niemiecką telewizję trawi inna gorączka: reklamy portali internetowych. stanowią jakieś 70%, aż człowiek nie jest pewien czy siedzie przed telewizorem czy może zapomniał wyłączyć komputer.

piątek, 13 lutego 2015

37 (TOP5 zabawki na zimę- uwaga post NIEsponsorowany :P)


Kiedy zima ani trochę nie przypomina tej z obrazka i aktywność dziecka na podwórku ogranicza się do taplania w błotku niczym Świnka Peppa trzeba je czymś zająć, by nie dopadła je nuda. Pamiętam moje wydłużane dla podkreślenia beznadziejnej sytuacji nudzi mi się i padające z ust matki Inteligentni ludzie się nie nudzą, co w owym czasie było dla mnie totalnie nie zrozumiałym zdaniem. Moje dziecię przejawia oznaki znudzenia kiedy drugą godzinę z rzędu pragnie oglądać Małych Einsteinów, na szczęście z pomocą przychodzą nam zabawki. Także z nudów podzielę się z wami z czym najchętniej spędzamy tę zimę, może będzie to jakiś pomysł dla waszych pociech. Selekcja jest chłopięca, mamy dziewczynek muszę poszukać pomysłów na innych blogach (sorry), chociaż i dla dziewczyn się tutaj coś znajdzie. 
(Kolejność przypadkowa)
1. Książki z serii Obrazki dla maluchów są w naszym domu zawsze aktualne. Szczerze mówiąc przewracam oczami kiedy Młody po raz tysiącpięćsetstodziewięćsetny sięga po tom Kolory, ale wybaczam mu po sekundzie, bo wiem, że akurat tym zajmują się teraz w przedszkolu. Do ulubionych należy także część Dinozaury, którą oglądamy/czytamy najczęściej na stronie o Tyranozaurze. W wyobrażeniu tego jaki był groźny ten gatunek pomaga nam gumowa figurka, którą udało mi się kupić za nie całe 15 zł. Z serii mamy także część pt. Las oraz Uwaga to niebezpieczne. Tej ostatniej nie polecam dlatego, że równie dobrze mogłaby nazywać się Głupie pomysły, teoria i praktyka.

2. Karty obrazkowe, to nic innego jak zestaw kart edukacyjnych, którymi można bawić się na różne sposoby. Dla mało pomysłowych lub leniwych (to ja) rodziców producent przewidział małą książeczkę, w której znajdziemy propozycję zabaw. Z serii posiadamy Transport i Warzywa. Nie muszę chyba pisać, że nasz milusiński częściej ogląda te pierwsze. Myślę, że zabawka ta jest super dla dzieci dwujęzycznych, bo do napisu w języku polskim można dopisać/dokleić drugi język, z którym obcuje dziecko. Kolejny atut to koszt, zestaw kosztuje (teraz w promocji) 11 zł.

3. Warsztat małego majsterkowicza. To akurat nasz prezent urodzinowy. Sprawdza się, chociaż bywa niebezpieczny, szczególnie gdy dziecko przejawia podniecenie wymachując ręką zaopatrzoną w drewniany młotek. W skład naszej skrzyni wchodzą drewniane śruby i nakrętki, kołki do wbijania w przygotowane do tego dziury, deseczki oraz narzędzia. Zestaw na pewno ćwiczy małą motorykę, rozkręcanie i nakręcanie kluczem francuskim wymaga nie lada precyzji. Zabawka wymaga wyrozumiałych sąsiadów, bo przy wbijaniu kołków można narobić sporo hałasu. 

4. Ciastolina, jest super. Kto z nas w dzieciństwie nie lubił się bawić plasteliną? Ciastolina to jej miększa i przez to łatwiejsza w obróbce wersja. Nie muszę chyba opisywać zastosowania, bo jak się domyślacie jest szerokie, szerokie jak mieszkanie, które można nią obkleić, na szczęście niezamknięta w pudełku szybko wysycha i da się ją usunąć odkurzaczem. 

5. Playmobil 123, przenośna straż pożarna. Przez jakiś czas na naszym domowym placu zabaw królowało Duplo, ale teraz zostało wyparte przez Playmobil. Kupiliśmy, w sumie to na próbę, zestaw skierowany dla maluszków bo z serii Playmobil 123, a mianowicie przenośną straż pożarną. Zabawka bardzo prosta, ale wciąga szczególnie kiedy dziecko wchodzi w fazę inscenizowania, co akurat teraz ma u nas miejsce. Można zakupić na allegro, chociaż akurat tutaj cena z kosmosu, bo my za naszą płaciliśmy jakieś 25 euro. 




niedziela, 8 lutego 2015

36 (tak sobie myślę...)

Ostatnio jestem częstą bywalczynią niemieckich urzędów i wierzcie mi, że polskie to przy tutejszych pikuś. Tony dokumentów, papierów, bogata korespondencja, brak informacji i urzędnicy, którzy nie wiedzą o czym mówią, wdech, wydech, wdech, wydech. Jeszcze rok temu nie znając niemieckiego pewnie zalewałabym się łzami w domu i prosiłabym znajomych, żeby wybierali się ze mną na te urzędnicze starcia, teraz przechodzę przez to sama, chociaż nadal w pisaniu wszelakich odwołań, powiadomień i próśb pomaga mi mój kochany konkubent. Mam nadzieję w najbliższych dniach wyjść na prostą i spokojnie wrócić do tematu szukania pracy, bo kiedy codziennie dostaję inny list z milionem punktów, przepisów i rzeczy, które muszę zrobić do tego czy innego dnia nie jestem w stanie się skupić i w okolicach czwartku pulsują mi skronie. Zamieniam się niemalże w kafkowskiego bohatera, ale charakteryzuje mnie niezłomność, bowiem mam tutaj już nie małe doświadczenie z urzędami i wiem, że na koniec zazwyczaj człowiek dostaje to co chciał. 
Wczoraj skończyłam moje praktyki, długie to one nie były, ale na więcej nie pozwala mi nowe prawo. Trochę podglądnęłam jak wygląda życie takiej małej odzieżowej firmy od środka i jestem zadowolona, bo dało mi to przede wszystkim kopa, żeby próbować rozkręcać tutaj coś swojego. Daję sobie na to dużo czasu, bo najpierw muszę się ustatkować finansowo, znaleźć pracę, która zapewni mi stały dochód, a jak to mi się uda, to zacznę wdrażać swój plan w życie. 
Miałam okazję przez ostatni tydzień przeczytać książkę Jerzego Stuhra Tak sobie myślę, którą mogę wam szczerze polecić. Pan Jerzy zasiadł do pisania trawiony przez chorobę nowotworową i co warte jest podkreślenia, ani razu w lekturze nie pojawia się myśl, że to przez co przechodzi to ogrom nieszczęścia i bezsilności. Wspaniały polski twórca podchodzi do sprawy z ogromną pokorą i nadzieją, że mimo fatalnych prognoz uda mu się wyjść z tego cało. Możliwe, że książkę odbiera się tak pozytywnie, kiedy wiemy, że rzeczywiście mu się udało, że wyzdrowiał, stanął na nogi i wrócił na scenę. Nieprawidłowością z mojej strony byłoby recenzowanie tej pozycji jako dziennika choroby, bo na pewno takim nie jest. Książka Stuhra, to przed wszystkim wspaniała lektura na temat stanu polskiej kultury, teatru, filmu, a także kilka komentarzy do współczesnej polityki. Czyta się jednym tchem, a myśli wspaniałego aktora i reżysera pozostają w nas na bardzo długo. Jeśli macie okazję to przeczytajcie. 
To tyle na dzisiaj, może teraz w okresie martwicy zawodowej będę odzywać się częściej, chociaż jak już pewnie zdążyliście zauważyć różnie to ze mną bywa. Za tydzień wybieram się do Polski, co mnie bardzo cieszy, bo mocno stęskniłam się za rodziną. Odezwę się zatem ze Śląska. Ciao!