wtorek, 4 października 2016

56 (jesień?)

Wieje, w powietrze unoszą się liście, nie można już zaprzeczyć, że nadchodzi jesień. Dla mnie zawsze trudna, muszę zmagać się ze złym nastrojem i toczyć batalię z szeregiem potencjalnych wirusów, które atakują albo mnie albo członków mojej rodziny. Ostatni czas był bardzo intensywny. Pod koniec września odwiedziłam koleżankę ze studiów, która obecnie mieszka w Trójmieście, zaraz potem, wybraliśmy się do Londynu, zahaczając też o Cambridge. Fajnie było zobaczyć koleżanki ze studiów i jednocześnie pobyć na chwilę gdzieś indziej. Wycieczki na przełomie sierpnia i września miały też chyba na celu odwrócenie mojej uwagi od stresu, albowiem (nie chwaliłam się Wam wcześniej) postanowiłam powrócić do tematu rekonstrukcji piersi i 14 września miałam pierwszą operację. Pierwszą tzn. że teraz, będę operowana w dwóch, jeśli nie w trzech etapach, przy czym ten trzeci to będzie już upiększanie. Z każdą kolejną wizytą w szpitalu czuję mniejszy strach, chociaż i tak nie obyło się bez stresu i przed samą operacją poprosiłam o coś na uspokojenie, tabletkę, którą nazywam tabletką gwałtu, po której zafascynowały mnie lampy na sali operacyjnej i kompletnie nie interesowało mnie, co mi tam podłączają albo przyklejają do czoła. W szpitalu byłam, aż dwa dni, bo wiadomo, szpital to nie hotel, leczyć się możesz w domu, więc obojętne czy ciągniesz za sobą pojemnik zbiorczy na krew czy też nie, możesz iść do domu, a jak coś ci się stanie to wiadomo, ostry dyżur i telefon do przyjaciela, czyli twojego chirurga. W moim przypadku jak zwykle, nie mogło obyć się bez przygód, w dniu kiedy w Berlinie odbywały się wybory samorządowe, zaraz po spełnieniu obywatelskiego obowiązku odkryłam, że w okolicach rany mam jakieś zapalenie. Na pierwszą kontrolę szłam jak na ścięcie, pewna, że zaraz mi powiedzą, że sorry, ale to co ci wszczepiliśmy musimy niezwłocznie wyjąć, bo masz pecha kobieto i będziesz biegać z jednym cyckiem po grobową deskę. Na szczęście skończyło się na antybiotyku. Od tego momentu jestem kwoką i obchodzę się ze sobą jak z jajkiem. W październiku mijają trzy lata odkąd odkryłam, że mam raka. Jednocześnie zaczyna się rok,  w czasie którego będę częstym gościem w porani chirurgicznej. Mam wszczepiony ekspander, który ma rozciągnąć moją skórę (w chwili obecnej jest jej za mało), a co się będzie działo potem napiszę Wam innym razem. 


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

55 (lato)

Hej ho! Tyle się działo przez ostatnie dwa miesiące, że nie wiem od czego zacząć. Może od informacji, że wszyscy zdrowi. To zawsze dobra wiadomość. Połowa maja i cały czerwiec upłynęły mi pod znakiem warsztatów z projektowania ubioru, które miałam zaszczyt prowadzić dzięki współpracy z agitPolska. Przygotowanie wykładu, materiałów, prezentacji itd. pochłonęło mnie dokumentnie, nie miałam czasu ani na towarzyskie spotkania, ani na śledzenie mistrzostw piłki nożnej, a każdą wolną chwilę starałam się spędzić z zadającym coraz to bardziej skomplikowane pytania Młodym. O efektach napiszę na mojej tworzącej się z mozołem stronie internetowej, oczywiście będą też zdjęcia.
Nawet nie wiem kiedy zaczął się lipiec i okres wakacji, który w mojej pracy jest okresem najgorętszym i co za tym idzie najbardziej stresującym. Przez ostatnie tygodnie trudno mi  było się skupić na pracy, bo w perspektywie rysował się pierwszy, prawdziwy, wyczekiwany jak deszcz w czasie suszy u r l o p. Tutaj powinnam nadmienić, że właśnie piszę z Chorwacji, która trzy lata po wejściu do Unii postanowiła dostosować swoje ceny do tych unijnych, a nawet je przewyższyć. Oprócz tego, że jest (jakby to powiedziała moja babka) pieruńsko drogo, jest też całkiem przyjemnie. Jak to określiła znajoma, która jest tutaj z nami relacjonując komuś pobyt przez telefon: "no co tu robimy, na plaży siedzimy, jeździmy codziennie na inną, plaża taka, plaża sraka, śmaka i owaka". To zdanie oddaje idealnie sposób w jaki spędzamy tutaj czas. Oprócz tego jest tutaj całkiem ładnie. Sami zobaczcie: 












Do usłyszenia!






środa, 25 maja 2016

54 (dzień matki)

-Mamooooo, mamoooooooo boli mnie nóżka- wyrywam się ze snu, jest może jakaś 4.30. Po omacku szukam olejku kamforowego, który zawsze w takich sytuacjach działa jak prawdziwa czarodziejska maść, czary mary i zaraz nóżka przestanie boleć, śpij mój mały kotku, jeszcze do wstawania mamy trochę czasu. Nie udaje mi się zasnąć, wpadam w taką dziwną drzemkę, na wpół śnię, na wpół dalej jestem obecna tu w pokoju naszego królewicza, skulona na wersalce stojącej koło jego łóżeczka. Zastygam w tym dziwnym nieśnie do siódmej, kiedy czas wstawać, budzić ciało i zmysły. Kolejny dzień w biegu, gotowi do startu: start.-Mamo, chcę kanapkę, taką z szynką, ale powycinaj mi w kształty, taki wiesz, trójkąt, koło i kwadrat, zaraz ci pokażę, w mojej książce, gdzie jest moja książka, mamoo, możesz mi poszukać?- Przez moment chcę wytłumaczyć, że wiem o jakie kształty chodzi, nie muszę po raz setny oglądać 4 stron z obrazkami, ale się powstrzymuję, bo wiem, że to dla niego ważne, musi być pewien, że zrobię wszystkie, że nie zapomnę o rombie i księżycu. No dobra kanapki powycinane, księżyc jak zwykle mi nie wyszedł, mogę iść umyć głowę. Głowa zwisa w wannie, woda zagłusza: - mamoooo, a kto mnie dziś odbiera? Tata? A czemu tata? Musisz iść do pracy mamo? Będę tęsknił, ale ty przyjdziesz za trzy godziny tak? Za trzy godziny? Ten kto wymyślił pracę na zmiany powinien smażyć się w piekle, ba mam nadzieję, że się smaży. Średnio 10 dni w miesiącu widuję moje dziecko tylko rano i przez 10 minut wieczorem. Tęsknimy obydwoje, ja pracując i wykonując śmiertelnie nudne, monotonne zadania, a on kiedy po powrocie z przedszkola odkrywa, że mnie nie ma. Dzwonimy do siebie i zazwyczaj pada z moich ust, że przyjdę za trzy godziny, wiem, że to dla niego niezrozumiałe, nie ma przecież rozeznania w czasie, pewnie te trzy godziny to wieczność, a dla mnie chwila, ale jednak o wiele dłuższa niż te spędzone razem. Jak mama wróci to jeszcze coś ci poczyta, jeszcze zaśpiewa kołysankę, a jutro, jutro mój drogi ja cię odbiorę i pójdziemy na plac zabaw, na lody, będziemy wracać do domu dopiero jak zacznie się szarzeć, będziesz mógł zadawać tryliardy pytań, a ja postaram się odpowiedzieć na każde twoje dlaczego? i po co?. Bo po to jestem, po nic innego. 



wtorek, 29 marca 2016

53 (marcowy update mamazonkowy)

Jeśli ten rok będzie przebiegał w takim tempie i w takim natężeniu obowiązków i doznań, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że za chwilkę pojawi się tutaj podsumowanie 2016. Dziś korzystam z faktu, że muszę napisać coś do pracy i żeby lepiej mi szło, postanowiłam napisać post na bloga, zrobić taki swego rodzaju rozbieg. Jak się domyślacie nie zaglądam tutaj za często z bardzo prozaicznego powodu, jakim jest brak czasu. Praca, młody, obowiązki domowe plus dodatkowe atrakcje w postaci wyjazdów zapełniają nasz kalendarz po brzegi. Jestem do tego stopnia wykończona, że osiągnęłam mistrzostwo świata w zasypianiu- udaje mi się w kilka sekund. Wiele się dzieje, nie dzieje się też nic specjalnego. Od początku roku byłam już dwa razy w Polsce, raz bo musiałam wybrać zaległy z 2015 roku urlop, a drugi raz, bo tak mi się pięknie ułożył plan pracy, że mogłam na chwilę wyskoczyć. Zrobiliśmy sobie też bardzo krótkie, acz treściwe w miłe wspomnienia ferie w Górach Harzu. Napiszę o tym na pewno osobny post na gerliszce i niezwłocznie was o tym poinformuję. Od początku roku, a zasadzie od połowy lutego próbuję też znaleźć nową pracę, nie będę was wprowadzać w szczegóły, bo jest to zwyczajnie mało interesujące. Idzie opornie, ale w porównaniu do poprzedniego roku i tak super, bo zapraszają mnie na rozmowy. Rok temu mogłam liczyć jedynie na mail z odmową. Także jest progres. Może wkrótce mi się uda. Trzymajcie kciuki.
Zdrowotnie (mam nadzieję) bez zmian. Za dwa miesiące czeka mnie mammografia, której wolałabym nie robić, ale jeśli chcę być leczona zgodnie z zasadami współczesnej medycyny to muszę się dostosować i nie marudzić. Wiem już teraz, że będzie mnie to kosztowało dużo stresu, ale w tej dziedzinie mam już duże doświadczenie. No dobra, rozkręciłam się, mogę pisać do pracy. Pozdrawiam Was ciepło.