środa, 26 kwietnia 2017

59 (wtorek)

Przed 11. łykam tabletkę uspokajającą, boję się, że bez tego nie dam rady znów opowiadać mojej historii. Nie chce mi się jej opowiadać, w ogóle nie uważam, że jest na to zapotrzebowanie, ale urzędnicy są innego zdania. Zatem łykam i idę. Po drodze spotykam mamę jednego z kolegów Piotrka. Su-Zien to jedna z nielicznych, niemieckojęzycznych mam, z którymi udało mi się nawiązać kontakt, reszta nadal nie odzywa się do mnie zbyt często, a jeśli już to nie wiedzieć dlaczego mówi po angielsku. Jedziemy razem tramwajem i S-bahnem, rozmawiamy o pracy, o jelitówce, którą przechodzi właśnie jej młodszy syn. Rozstajemy się na Schoenhauser Alle, muszę zmienić pociąg, bo ten którym jechałyśmy odbija na Pankow. Nie lubię jeździć Ringiem, bo widoki z okna są delikatnie mówiąc mało interesujące. W końcu moja stacja. Wysiadam na jakimś dziwnym odcinku peronu i nie jestem pewna czy mam iść w prawo czy w lewo, a z tej myśli dodatkowo wytrąca mnie młoda Arabka, która pyta czy wiem gdzie jest ulica BlaBla, tak się składa, że wiem, ale nadal nie wiem, w którą dziurę się wpakować, żeby wyjść po prawidłowej stronie ulicy. Idziemy pod ten sam adres, zatem idziemy razem. Po drodze opowiada mi, że się uczy i będzie pracować w policji, że jeszcze rok i zaczyna praktykę, tymczasem urząd weryfikuje, czy należy jej się jeszcze Kindergeld. Mówię, że praca, którą wybrała jest ciężka, a ona z uśmiechem odpowiada, że potrzebują takich ludzi jak ona, którzy mówią po arabsku. Racja. Jeszcze kilka kroków, jeszcze parę zdań, rozstajemy się przy wejściu, ja wiem gdzie mam iść, ona musi zapytać w recepcji. 

Przez głowę przebiega mi myśl, że dziś nic dobrego się nie wydarzy, W moim przekonaniu utwierdza mnie spojrzenie kobiety, z którą będzie mi dane rozmawiać, jest suche i beznamiętne. Myślę, że ma dosyć ludzi i słuchania ich historii, że dawno zatraciła gdzieś empatię, która tak ważna jest w pracy lekarza. Jestem w środku, zaczyna się wałowanie. Miliony pytań, kobieta mówi niewyraźnie i na wdechu, więc w co trzecim pytaniu proszę o powtórkę. Od tego co powiem, jak powiem i jak ona to zinterpretuje zależy w tym momencie wiele. Rozmawiamy o błahostkach, czy mój partner pracuje, czy prowadzę samochód, ile lat ma mój syn, czy wysypiam się w nocy, czy mam apetyt, kiedy była operacja. Skrupulatnie zapisuje wszystko na kredowej kartce, która wygląda jakby leżała w tym biurze od trzydziestu lat. Guza, który urósł w moim ciele nazywa "das ding", co wydaje mi się dosyć mało wyszukaną nazwą, ale niech jej będzie, nie będziemy używać medycznych nazw to i może nie zrobi się nieprzyjemnie. Przegląda moje papiery, pyta o stadium, szuka wyników histopatologii, widzi rozmiar dynksa i nagle zamiera, pyta mnie raz jeszcze o datę urodzenia, a potem prosi o pokazanie blizny, nagle mięknie i pyta co chciałabym robić, jakie mam plany i w czym ona może mi pomóc. Opowiadam po raz czwarty, że nie chodzi mi o nic specjalnego, że chciałabym się uczyć, ale nie stać mnie na opłacenie samemu szkoły. To jedyna sensowna droga, którą widzę w tym momencie, bo wiem już, że poprzednio wykonywane obowiązki były dla mnie za trudne. Czas powiedzieć sobie to wprost, nie masz tyle sił Karolina, nie jesteś sobą, przestałaś 3 lata temu i  musisz się przyzwyczaić do nowej formy siebie, nowej kondycji, niezwykłego samopoczucia. W końcu pada zdanie o tym, że mi pomoże tak jak jest to możliwe w jej zakresie, nic poza tym, reszta należy już do nierozsądnej osoby, która mnie tutaj przysłała. Każe mi obiecać, że nie będę się przemęczać i będę unikać stresu, obiecuję i wspominam, że trochę się śpieszę, bo mam wizytę w szpitalu, jakąś ósmą z rzędu, bo przygotowuję się do operacji. Na pewno tego chcesz? Niektóre kobiety nie robią rekonstrukcji, tylko usuwają wszystko co im zagraża. Tak, chcę, chociaż przez chwilę znowu być sobą i myśleć, że już zawsze będę zdrowa. 

sobota, 15 kwietnia 2017

58 (Wielkanoc)

Wiosna, ale dalej kostnieją mi ręce i mam ochotę chodzić w rękawiczkach. Spędzam właśnie pierwsze od chyba czterech lat Święta Wielkanocne w Polsce. Rok temu byliśmy w naszym berlińskim domu, dwa lata temu spacerowaliśmy po Pradze, a trzy lata temu nie za bardzo pamiętam. Z racji faktu, że z religią mam mało wspólnego jest to dla mnie przede wszystkim czas, kiedy ma się wolne i można posiedzieć z rodziną. Przypomniało mi się właśnie, jak kiedyś ktoś mi powiedział, że osoby niewierzące nie mają prawa świętować, zastanawiałam się wtedy, skąd u wierzących biorą się zapędy do odbierania komuś do czegoś prawa, o wyrażaniu zbędnych opinii nie wspominając. Swoją drogą uważam to za bardzo zabawne. 
Do rodzinnego Zabrza przyjechałam dwa dni temu. Już udało mi się spotkać z grupą znajomych, przede mną jeszcze czas w gronie rodzinnym. Młody cieszy się czasem spędzonym z dziadkami. Jako dziecko migrantów, nie ma tego czasu za dużo w ciągu roku, więc szybko załapał, że trzeba w tej sytuacji żyć chwilą i babcię z dziadkiem wycisnąć jak cytrynę. Ja muszę swój czas spędzony tutaj podzielić na przyjemności i pracę, bowiem w nadchodzącym tygodniu mam rozmowę kwalifikacyjną i obiecałam sobie, że się do niej rzetelnie przygotuję. Robię zatem notatki i oswajam się z myślą, że jestem najlepszym kandydatem z możliwych. Potrzebuję pozytywnej energii żeby nakręcić się na sukces i mam nadzieję, że tak nastroją mnie te święta, z okazji których chciałabym Wam życzyć wspaniałych chwil z bliskimi, dobrego jajeczka i dużo radości.